5 powodów, dla których czasem to dorosłym trudnej pozbyć się zabawek ich dzieci?
Kiedy zaczęłam wprowadzać minimalizm do świata moich córek, zaczęłam od rzeczy oczywistych – zepsutych, niekompletnych. To było proste. Potem zaczęły się schody. Były tam rzeczy, którymi córki bawiły bardzo chętnie, mimo, że dla mnie wyglądały jak potworki albo… śmieci. Były jednak i takie, na które to ja patrzyłam z przyjemnością, podczas gdy dziewczyny, w najlepszym razie, obojętnie. Nie pozbywałam się ani tych pierwszych, ani tych drugich, chociaż czułam, że właśnie tych drugich powinnam.
Zastanawiając się nad tym, doszłam do wniosku, że trzymam je dla jednego z 5 powodów.
1. Wartościowe zabawki. Dzieci powinny się tym bawić!
Będąc w domu innego dziecka, często mimo woli, przyglądam się tamtejszym zabawkom. Równie nieświadomie, zdarza mi się potem wygooglować je w necie i niepostrzeżenie spędzić dwie godziny na YouTube, oglądając poradniki z najlepszymi zabawkami dla 4-latka. Wynikiem takiej sesji jest narastające przekonanie, że istnieje obowiązkowy zestaw zabawek, który sprawi, że moje dziecko rozwinie właściwe umiejętności.
Podprogowy przekaz mocno wsiąka w psychikę i przy nadarzającej się okazji, albo bez okazji, kupuję zabawkę z listy TURBO-WARTOŚCIOWYCH. A potem… dziwię się, że się nie sprawdza. A przecież powinna? Pani tak zachwalała i MNIE przekonała. Siadasz z dzieckiem i tłumaczysz mu, dlaczego powinno być zainteresowane. Kiedy nie jest, dochodzisz do wniosku, że pewnie nie dojrzało do zachwytu. Odkładasz na jakiś czas, po czym podejmujesz kolejne próby przekonania młodego człowieka. Bezskutecznie.
U nas też było i nadal jest, kilka takich zabawek. Dla przykładu, puzzle, które miały uczyć liczenia i kolorów, a które moja starsza córka układała wokół misia, robiąc z nich zagrodę. Inne, duże puzzle, „idealne dla małych rączek”, których druga córka używała, co najwyżej, do… ślizgania się na nich po podłodze.
Bardzo trudno jest przejść obok stoiska z układankami, przekładankami, puzzlami i książeczkami, w których ruszają się oczka. To jest takie ładne! I takie mądre przecież. Ja też muszę wtedy ćwiczyć moją słabą silną wolę i … przyśpieszyć kroku, żeby nie zatrzymywać się przy nich… zbyt często.
Aktualnie w domu mam dwa takie zestawy puzzlowo-układankowe, którym uważnie się przyglądam. Czy dziewczyny do nich dojrzeją? Nie wiem. Jeśli nie, wypada jedynie pogodzić się z myślą, że przedmiot był nietrafiony i znaleźć mu inne miejsce. To nie jest rodzicielska porażka, to zwykłe nieporozumienie. Bez darcia szat.
2. „Mamusine” marzenie z dzieciństwa.
Ach! Ten cudowny domek dla lalek, który kupiłaś córce na Gwiazdkę! I ta wypasiona kolejka elektryczna dla synka. Nie wiesz, co było bardziej magiczne – pakowanie czy rozpakowywanie tego z dzieckiem! Na chwilę poczułaś się jak 7-latka. I nawet, jak zazdrosne dziecko, zdenerwowałaś się na córkę, gdy po 3 minutach zabawy uszkodziła drzwiczki. No bądźmy szczere! Niektóre zabawki kupiłyśmy albo nie powstrzymałyśmy rodziny przed kupnem, z własnych egoistycznych pobudek. Cudownie, jeśli nasze maluchy też je pokochały. Jeśli nie, trzeba się z tym zmierzyć.
3. Chcemy, żeby dziecko miało to w pokoju.
O ile zabawki „rozwojowe” wynikają z poczucia dbałości o dziecko, o tyle często zdarza się nam popełnić dla dzieci zabawki, które są ładne i/lub drogie. Często też minimalizm kojarzy się z takimi właśnie designerskimi zabawkami w płowych kolorach. (Tak, są śliczne, to prawda.) Ciekawe, że te zabawki nie tyle służą zabawie dziecka, co zdobią jego pokój.
Ktoś powie, że otaczając dziecko takimi przedmiotami, wpłyniemy na jego poczucie piękna. Możliwe. A może kupując je, wcale nie myślimy o naszym dziecku? Ani nawet o sobie? Może raczej mamy nadzieję komuś zaimponować? Nic w tym strasznego mieć ładne rzeczy, pod warunkiem, że w dni bez gości, nie poświęcasz tym „skarbom” zbyt wiele swojego cennego czasu. Bez znaczenia, czy odkurzasz je, bo są nieużywane, czy tropisz po całym domu, żeby znaleźć wciśnięte w najdalszy kąt za kanapą.
4. Zabawki jak wspomnienia.
Tak, jak trudno jest pozbyć się ubranek po maluszku, bo kojarzą się z pierwszymi dniami jego życia, równie trudno jest rozstać się z niektórymi zabawkami. Moim największym „zwycięstwem nad sobą” w tym obszarze, było sprzedanie pewnego drewnianego domku z kluczykami.
Kiedy na świat miała przyjść moja druga córa, usłyszałam od znajomych, że świetnym sposobem na wkupienie się w łaski starszego dziecka, jest obdarowanie go czymś w imieniu nowego członka rodziny. Pomyślałam, że to dobry pomysł. Moja starsza córeczka bardzo lubiła wtedy wszelkie drzwiczki i kluczyki, więc zamówiłam domek (nie mam zdjęcia, ale o taki, gdyby ktoś był zainteresowany), który miał jedno i drugie, plus dźwięki i laleczki. No, cud-miód i orzeszki!
Kiedy wróciłam ze szpitala z Malutką i prezentem, moja Starsza prezent rozpakowała, spojrzała i … pobiegła głaskać siostrzyczkę po buzi. Pamiętam swoje zdziwienie, a następnie rozbawienie. Córa okazała się mądrzejsza od rodziców.
5. Przecież to nie należy do mnie?
Długo zastanawiałam się czy to jest powód, dla którego trzymamy określone zabawki czy też wymówka, dzięki której w ogóle nie podejmujemy tematu rozprawienia się z rzeczami dzieci. Bez względu na możliwą odpowiedź, uważam, że kupując coś moim córkom lub dając w sklepie prawo wyboru czegoś nowego, nie przestaję być odpowiedzialna za ich przestrzeń.
Jeśli moje dziewczyny bardzo lubią jakiś przedmiot ze swojego bezpośredniego otoczenia, a używanie go nie jest niebezpieczne (połamany, ostry plastik dla przykładu), nie widzę powodu, żeby je tego pozbawiać. Wręcz przeciwnie, lubię patrzeć, jak nawiązują relację z jakąś zabawką.
Nie waham się jednak wkroczyć, cała w foliowych workach
Powodzenia!