Tym razem na tapet wezmę temat, który dręczy mnie odkąd moja starsza córka zaczęła reagować rozszerzającymi się źrenicami na widok czekolady. Bohaterami dzisiejszego wpisu są dziadkowie, a także nierozerwalnie związane z nimi słodycze oraz zalew prezencików.
„Babcie są od rozpieszczania!”
Zdecydowanie nie należę do typu matki, która studiuje każdy gram pokarmu zanim rozważy podanie go dzieciom. Nie zmienia to faktu, że doskonale zdaję sobie sprawę, że cała moja rodzina przyjmuje w posiłkach wystarczająco dużo cukrów i konserwantów, które serwuje nam współczesny przemysł spożywczy. W związku z tym, pilnuję, aby dziewczynki nie jadły zbyt słono ani zbyt słodko. Gdy ja chronię je przed zbyt łatwym popadnięciem w szpony innej rozwijającej się branży (od leczenia otyłości), dziadkowie tymczasem pozostają wierni doktrynie „Cukier krzepi!” i ładują w nie ile wlezie. Dlaczego?
Mogę zrozumieć, że dla dziadków słodycze to symbol zaspokojonego niedostatku z ich dzieciństwa. Pamiętam to podekscytowanie na twarzy mojego taty, kiedy opowiadał o czekoladzie na Święta. Wówczas słodycze to było COŚ! I rozumiem, że w swojej miłości do wnuków, dziadkowie pragną dać im to co wydaje się NAJLEPSZE, a czego im samym brakowało. Drodzy Dziadkowie, rozumiem to. Ale, do jasnej ciasnej, są jakieś granice! Toteż, jakiś czas temu rozpoczęłam kampanię informacyjną wśród najstarszego pokolenia mojej rodziny. Otóż na każdym możliwym kroku uświadamiam dziadkom, że dzisiaj towarem deficytowym, którym powinni obdarowywać dziewczynki jest… ich autentyczna obecność.
Dziadkowie wczoraj, dziadkowie dziś
Wydaje się, że naszym rodzicom, a dziadkom ich wnuków, umknęła zmiana pokoleniowa, która dokonała się na przestrzeni ostatnich lat. Dzisiaj nie mieszkamy już wszyscy razem w jednym gwarnym domostwie. Młode małżeństwa czym prędzej opuszczają rodzinne pielesze, żeby na własnych zasadach wychowywać dzieci. Często daleko od rodzinnej miejscowości. Oznacza to, że wnuki nie widują już dziadków na co dzień, jak to bywało dawniej, a ich relacje nie mają okazji zbudować się mimochodem. Każde spotkanie staje się więc wyjątkowe, każde chcą „celebrować”. I dobrze! Byle tylko celebrowanie nie sprowadzało się do prezentów i słodyczy.
„Dziecko zapamięta, kto przy nim był, a nie ile ktoś na nie wydał.”
To słowa Magdy z motheratorka.pl. Mądre słowa, pod którymi podpisuję się obiema rękami i jeszcze prawą nogą też. To także moja perspektywa. A co, jeśli dziadkowie nie chcą tego zrozumieć? Jeżeli obstają przy swoim prawie do rozpieszczania wnuków, nawet kosztem zagłaskania ich na śmierć? Pozostaje nie ustawać w wysiłkach! Wierzę, że każda pojedyncza wygrana bitwa, w tej “wojnie” jest na wagę złota
Jajko niespodzianka
To jest ten rodzaj upominku, który usilnie zwalczam w moim domu. Jako minimalistka, mam organiczny wstręt do rzeczy, które kosztują nieproporcjonalnie dużo w stosunku do wątpliwej przyjemności, którą dają mojemu dziecku przez maksymalnie kilka minut. Każde jajko niespodzianka, to kupka plastiku, której nie chcę w moim domu. „Bo to czekolada?!” – mówią. „To proszę kupić prawdziwą czekoladę, a nie czekoladową łupinkę za kilka złotych.” – odpowiem, powstrzymując się, żeby nie dodać: „Podczas, gdy na świecie inne dzieci głodują…”, bo coś w tym jest. W tym temacie, udało mi się szczęśliwie przekonać moją mamę, która, ogranicza ilość wydawanych słodyczy i zwraca uwagę na ich jakość, bo to również temat rzeka.
Jeśli już musicie im coś kupić….
Dobre słodycze
No właśnie. Zwykło się mówić, że słodycze są złe. Tak, jak wszędzie, tu również kluczowy jest zdrowy rozsądek. Niemniej, jest taki rodzaj słodyczy, który jest na wskroś zły, aż do kakao-podobnego rdzenia! To wszystkie bardzo tanie wyroby. Wszystkie tabliczki czekoladopodobne, żelki obtaczane w sztucznych słodzikach i wody zakrapiane smakowym barwnikiem. Od jakiegoś już czasu, nie przyjmuję od dziadków takich słodyczy. Szczęśliwie przemawia do nich argument, że są niezdrowe. Jeśli już bardzo chcą kupić coś słodkiego, proszę, żeby były to rzeczy najlepszej możliwej marki – ponieważ ich cena zwykle jest wyższa, więc w naturalny sposób nie kupują ich na koszyki, a ich smak jest zwyczajnie nieporównywalnie lepszy.
Głos Matki
No i jest jeszcze Głos Matki – limituję wszystkie darowane słodycze w czasie. Kiedyś usłyszałam: „A czy to dla Ciebie? Ja to kupiłam dla dzieci.” I wiecie co? Zbiło mnie to na chwilę z tropu, ale się ocknęłam: „Chwileczkę, to ja jestem rodzicem i ja decyduję. Nie wbrew dziecku, ale dla jego dobra.” W przeciwnym razie, każdy na ulicy mógłby wręczyć mojemu dziecku cukierek lub batonik, a ja nie miałabym prawa interweniować
Akcesoria młodego artysty
Jeśli dziadkowie wyjątkowo mocno upierają się przy opcji obdarowywania naszych dzieci, proponuję przedstawić im alternatywę dla słodyczy. Ja wyraźnie komunikuję, żeby kupowali coś z grupy rzeczy, które mają szansę się przydać. Mówię też wprost, żeby nie kupowali np. kolejnej lalki, bo moja młodsza córka traci rachubę, równocześnie tracąc zainteresowanie nie tylko starymi, ale również tą nową.
Moją ulubioną grupą przedmiotów, które doskonale sprawdzą się jako drobne upominki są:
- kredki, flamastry, ołówki, długopisy,
- kolorowe bloki, zeszyty,
- bibuła,
- piórka, koraliki, filcowe akcesoria do ozdabiania papieru,
- ciastolina, modelina, plastelina, etc.
Słowem, wszystko co przyda się młodemu artyście, bo każdy maluch to artysta.
Mogą to być też kosmetyki:
- szampony,
- pasty do zębów,
- mydełka,
które przedstawiają ulubioną postać z bajki, albo mają ciekawy kształt. Tego typu przedmioty prawdopodobnie zużyjemy.
Prezenty składkowe
To, że dziadkowie zechcą coś kupić dzieciom, jest tak pewne jak deszcz latem nad Bałtykiem – wiem, co mówię
Z mojego doświadczenia wynika, że z danej okazji najlepiej jest wręczyć maksymalnie dwa prezenty. Już trzy różne prezenty bardzo rozpraszają moje dziewczynki. Prezent, który spodobał się najmniej leży sobie w kącie, a szkoda, bo w innych okolicznościach pewnie by je zainteresował. Mniej znaczy więcej. Więcej uwagi, przyjemności i większą relację z zabawką, a więc lepszą zabawę – i o to przecież chodzi.
Drobna sugestia
Największym sprzymierzeńcem w limitowaniu niechcianych prezencików i słodyczy od dziadków są … moje dziewczynki. Odkąd pamiętam, tłumaczę mojej starszej córce, a teraz również tej mniejszej, że słodycze są smaczne, ale są określone ilości, które możemy zjeść i czas, kiedy możemy to zrobić. W przypadku starszej córki widzę, że coraz bardziej działa. Sama odkłada coś na później. W przypadku młodszej… no cóż, nadal czekam na jakąś samodzielną refleksję z jej strony
W przypadku prezentów, namawiam je do tego, żeby zawsze dziękowały za prezent, ALE jednocześnie mówiły dziadkom, że najbardziej jednak lubią się Z NIMI bawić. Jest to taka moja „drobna sugestia”, która jest całkowicie zgodna z prawdą. Po każdej wizycie u dziadków pytam dziewczynki, co podobało im się najbardziej. Wymieniają zabawę w łapanego z jedną babcią, wspólne lepienie pierogów albo „charakteryzowanie” kosmetykami drugiej babci. Pytam je wtedy, co by wolały, zachować drobiazg, który dostały i słodycze, czy jeszcze raz pobawić się w to czy owo? W większości przypadków wybierają to drugie, w pozostałych chcą mieć wszystko – ale trudno się dziwić, to tylko dzieci
Przypominajmy dziadkom, że dziś dzieciom nie brakuje cukru ani plastiku. Niech wiedzą, że nowy towar deficytowy, którym mogą do woli obdarować swoje wnuki, jest czułość i uwaga. Życzę Sobie i Wam, aby nasze domy były wolne od plastikowej drobnicy, a Nasze dzieci po wizytach u dziadków zamiast postępującej próchnicy przywoziły cudowne wspomnienia. Aha! I pamiętajcie! To, że ktoś chce coś dać, nie oznacza, że musimy to przyjąć!
Trzymajcie się!