Minimalizm nie jest dla rodzin!?
Istnieje powszechne, moim zdaniem nieuzasadnione, przekonanie, że minimalizm praktykują wyłącznie single i ludzie bez dzieci. Wiadomo! Życie singla jest przecież łatwiejsze, to i mniej mu potrzeba! Ale jak masz dzieci… masz rzeczy… zapomnij… Tak, jakby wraz z pojawieniem się potomka, padała na człowieka klątwa urodzaju (tak, klątwa! nie klęska), a spod jej jarzma nie można było uciec.
Polski mit rodzica steranego życiem.
Może wynika to z naszej polskiej legendy człowieka wiecznie steranego życiem, któremu na pytanie: „Co słychać?”, nie wypada odpowiedzieć pozytywnie, a jedynie „Stara bida…”? A może to przyzwyczajenie? Wszyscy tak mają, mieli i Ty mieć tak będziesz. Toteż, matko i ojcze nie wychylajcie z jakimś tam pomysłem na inne życie! To jakby poczciwy wujek poklepywał Cię protekcjonalnie po ramieniu i mówił: „Jasne, jasne! Ale przekonasz się… Wyrośniesz! Z czasem zobaczysz… Jak masz dzieci, to wszystkiego jest dużo! Tylko czasu i zdrowia coraz mniej. Ha-Ha-Ha!”. Bardzo zabawne.
A właśnie, że nie! Ja chcę inaczej.
Rodziny różnią się od siebie sposobem życia, zainteresowaniami i przyzwyczajeniami. Jest jednak coś, co łączy tych wszystkich rodziców. To paląca potrzeba wytchnienia, własnej przestrzeni i czasu, czasu, czasu… Jest sposób, żeby to osiągnąć. Nazywa się to minimalizm i służy upraszczaniu życia. Dzięki zmniejszaniu ilości posiadanych rzeczy i czasu spędzanego na ich pielęgnowanie, prowadzi do odzyskania czasu na rzeczy naprawdę ważne.
Minimalizm rodzicom potrzebny od zaraz!
Ja od wielu lat działam wbrew utartemu schematowi. Od dwóch, robię to bardzo świadomie i uważam, biorąc pełną odpowiedzialność za swoje słowa, że minimalizm to narzędzie, które właśnie rodzicom potrzebne jest bardziej niż komukolwiek. Szczególnie wskazany jest mamom. Proszę mi wybaczyć, że odsuwam Panów nieco na bok w tym rozważaniu. Jednak obiektywnie rzecz biorąc, to właśnie my, Panie, bierzemy na siebie więcej obowiązków. Czynimy to, nie dlatego, że ktoś nam każe, ale dlatego, że już takie dziwne z nas istoty.
Ale co to jest ten cały minimalizm? Brzmi niepokojąco…
Wiele osób, w tym mój własny osobisty mąż, na dźwięk słowa minimalizm jeżył się, jakbym od następnego dnia kazała mu spać w zgrzebnej celi pustelnika, bez dóbr materialnych jakichkolwiek. Minimalista nie gardzi przedmiotami. Wbrew pozorom, minimalista bardzo szanuje przedmioty. Z tą różnicą, że ma tylko te, których naprawdę używa i te, które go prawdziwie cieszą. Zasadą nadrzędną minimalizmu jest stopniowe usuwanie z codziennej przestrzeni, przedmiotów, które ją zagracają, na rzecz tego, co jest nam potrzebne lub, idąc za Marie Kondo*, przynosi nam radość. Oczywiście, dla każdego z nas będą to różne rzeczy. W różnej ilości.
Minimalizm z dziećmi – w poszukiwaniu cennego czasu!
Mniej sprzątania
Z każdym wyniesionym z domu przedmiotem, odzyskuję kilka minut, dawniej koniecznych do jego obsługi. Po zredukowaniu zawartości mojej szafy, przygotowanie porannego stroju trwa 2-3 minuty. Po tym, jak ograniczyłam zabawki do 1/3, sprzątanie pokoju dziewczynek zajmuje od 5 do 15 minut. Usuwanie zbędnych lub nadprogramowych przedmiotów nadal trwa, a mój osobisty licznik odmierza kolejne odzyskane, cenne minuty.
Więcej czasu dla siebie
Jak pewnie niejedna mama, mam problem z odpoczywaniem. Wciąż się tego uczę. Lubię jednak myśleć, że „zaoszczędziłam sobie” na tę chwilę z książką. Jako nastolatka uwielbiałam czytać! Kiedy pojawiły się dziewczynki, miałam wrażenie, że to przywilej moich bezdzietnych koleżanek. Zazdrościłam im, kiedy mówiły, co ostatnio przeczytały “z nudów”. Znacie to? Zresztą, to może być wszystko, co sprawi Wam przyjemności pobycia sobą tylko dla siebie.
Moje pół godzinki na książkę, zyskałam eliminując z tygodniowego rozkładu kilka niepozornych czynności.
JUŻ NIE ODKURZAM i nie wycieram „dekoracji” i durnostojałek, które trzymałam z przyzwyczajenia, przez zapomnienie, z sentymentu lub z obawy przed „pozbyciem” się nietrafionego prezentu. Nie czyszczę ich, ponieważ już ich nie ma.
NIE UKŁADAM BUTÓW w szafie w przedpokoju co kilka dni. Odkąd wyjechały wszystkie nielubiane, podniszczone i za małe (w przypadku dzieci) buty, robię to 3-4 razy rzadziej. W szafie jest więcej miejsca, wszystko swobodnie się mieści, więc bałagan nie tworzy się tak szybko.
NIE SEGREGUJĘ rękawiczek, czapeczek, papierków po słodyczach, klocków, pojedynczych skarpetek i korespondencji rzuconej byle jak na ławce w przedpokoju.
NIE USTAWIAM BUTÓW, które mimo ławeczki i półki walały się wszędzie wokół. Dlaczego? Dlatego, że całkowicie usunęłam ten mebel z przedpokoju. Drastyczne? Nie dla mnie. Miałam poczucie, że zamiast porządku, przyciągał chaos. Teraz nie ma wymówki i wszystkie akcesoria, odzież wierzchnia i buty (suche) trafiają do szafy.
Więcej czasu dla dzieci
Fajnie jest poświęcić godzinę na zabawę z dziećmi, zamiast kompletowania puzzli, zbierania zabawek po domu i sortowania ich w pokoju.
Lepsze relacje między dziećmi
Ponieważ w pokoju dziewczynek, jest teraz zdecydowanie mniej zabawek, muszą się dogadywać, jeśli chcą bawić się jakąś zabawką w tym samym czasie. Co ciekawe, często zdarza się, że przez godzinę doskonale bawią się we dwie, korzystając wyłącznie z poduszek i koca.
Większa samodzielność moich dzieci
Każda dziewczynka ma swoją szufladę z ubraniami. Te dwie szuflady to zdecydowana większość ich garderoby. Nawet, jeśli podczas wybierania idealnego zestawu, wywalą całość na podłogę, zbiorę i ułożę to w 5 minut. Te kilka minut, to wciąż nic, w porównaniu z czasem, jaki należy poświęcić, aby przekonać 2-latkę do włożenia jednego z 2 lub 3 alternatywnych zestawów wybranych przez mamę. Nie wspomnę, przez litość nad samą sobą, ile czasu stałam kiedyś nad tymi ubrankami, przebierając wśród nich i przekładając te, których nie lubię JA albo ONA. Teraz Obie wybierają same, zarówno starsza, jak i młodsza, a mnie pozostaje przymknąć oko na zestawienie kolorystyczne.
Córki też chętniej PO SOBIE SPRZĄTAJĄ. Zabawek jest zaledwie kilka. Dodatkowo, staram się, aby w danym momencie, do dyspozycji był tylko jeden zestaw z wieloma elementami (np. klocki). Wystarczy wrzucać do kubła wszystko jak leci. Po prostu. Wcześniej segregowanie było zmorą nawet dla mojego męża.
Energia do działania!
Walcząc z naporem dnia codziennego, ciężko tryskać inwencją, kreacją i motywacją… Wiecie, o czym mówię?
Ja pracuję w domu i dzień zaczynam od „ogarniania”. Zwykle kończyło się tym, że poranne porządki trwały do południa. Obiad. I nagle nie było już na nic czasu. Robiłam tylko to, co konieczne i leciałam po dzieci.
Teraz mieszkanie ogarniam w pół godziny. Ukoronowaniem tego jest kubek herbaty albo kawy. Omiatam wzrokiem mieszkanie i myślę: „Ok, to co jest do zrobienia?”. (Podczas jednego z takich poranków wpadłam na myśl o założeniu tego bloga.)
Jeśli Ty też czujesz, że w Twoim życiu ZA DUŻO TEGO, że tylko zabiera Ci to czas, psuje krew i niczego nie zmienia na lepsze, zrób eksperyment. Zajrzyj dzisiaj do jednej małej szuflady, koszyka, półki. Wywal z niej to, czego nie używasz i nie daje Ci żadnej przyjemności. Mały kroczek. Tylko tak uczciwie! Zobaczysz, jak to uwalnia.
*Nie wiesz kim jest Marie Kondo? Możesz przeczytać o niej m.in. na https://konmari.com/marie-kondo-rules-of-tidying-sparks-joy/.
Trzymam kciuki!
Poproszę więcej?
Już niebawem:)