“Ledwo wyrabiam się z robotą! Do tego sprzątanie! Leniwy weekend?! Daj spokój! Chyba, gdyby mój tydzień miał osiem dni, to może!”
Czy to brzmi znajomo? A to? Znów lecisz gdzieś na łeb na szyję i wpadasz przypadkiem na kogoś, o kim wiesz, że ze wszystkim się “wyrabia”? Wtedy, z niedowierzaniem i rosnącą irytacją, zastanawiasz się:
“Jakim cudem ma na to wszystko czas?! I nawet nie chodzi o robotę. Wiadomo, praca pracy nierówna. Ale ta cała reszta?! Dom, dzieci, pies i masa innego tałatajstwa?!”.
Zważywszy na to, że czas to jeden z wiodących wątków tego bloga, tym razem zdradzę sposób, który mnie pozwolił (od)zyskać aż 24h tygodniowo. Jaki to sekret? Otóż oszczędzam czas na sprzątaniu! Czy to znaczy, że zarastam brudem? Oczywiście, że nie! Jakem pedantka!
Dzień Mopa!
W książce „Co ludzie sukcesu robią przed śniadaniem?”, autorka, Laura Vanderkam, pisze właśnie o tym, jak różni ludzie dysponują swoim czasem w ciągu tygodnia i w jaki sposób dzielą go pomiędzy pracę, obowiązki i wypoczynek. Z jej obserwacji wynika, że wielu z nas zupełnie bezrefleksyjnie naśladuje przyzwyczajenia innych. Okazuje się, że nad wyraz często przejmujemy cudze zwyczaje i ramy czasowe, aby realizować nasze własne obowiązki, jednocześnie nie zastanawiamy się głębiej czy rzeczywiście nam służą.
Z mojej własnej, skromnej obserwacji, wynika, że w Polsce do takich właśnie, „powszechnych” nawyków, moglibyśmy zaliczyć rytualne, sobotnie sprzątanie. Dodatkowo, w niektórych domach w sobotę sprawuje się także ceremonialną rodzinną wyprawę po zakupy do hipermarketu. Niech pierwszy rzuci kamień, kto nie wie, o czym mowa… Szczególnie w małych miejscowościach, istnieje niepisana zasada, że w sobotnie przedpołudnie odkurzamy dywany, zaś po obiedzie strzyżemy trawniki. Podobnie, w sobotę rano raczej nie odwiedzamy szacownej cioci, bo i obowiązkowe ciasto na niedzielę jeszcze nie upieczone!
Dwie niedziele.
W konsekwencji, większość Polaków traci jeden dzień weekendu na zajmowanie się rzeczami, które ciężko zaliczyć do kategorii praca zawodowa lub rozwój osobisty. Niestety nie mają one zupełnie nic wspólnego z wypoczynkiem. (Może z wyjątkiem osób piszących o tym na blogu.)
Zważywszy na fakt, że Polacy za swój główny dzień odpoczynku uznają niedzielę, w sobotę starają się przygotować możliwie najprzyjemniejszy grunt pod celebrowanie rodzinnego obiadu, odwiedzin kuzyna z żoną lub zlotu przyjaciół z dziećmi. Oczywiście, to całkiem zrozumiałe. Po pierwsze, chcemy dobrze wypaść. Po drugie, lubimy kiedy w niedzielę jest „świeżo”. Niemniej, po wyjściu gości w niedzielne popołudnie, z weekendu pozostaje już tylko kilka godzin na spacer, ewentualnie małe piwko, bo przecież w poniedziałek do pracy.
A gdyby tak mieć dwie niedziele? Zamiast sobotniego (lub wtorkowego czy innego) zasuwania na mopie, aż dwa dni w tygodniu spędzić na wypoczynku i przyjemnościach?
Sprzątanie, którego nie ma.
Większość moich znajomych robi de facto jedno sprzątanie w tygodniu. Przyglądając się temu, na czym dokładnie polegają takie generalne porządki, wyodrębniłam pewien stały zestaw czynności. (Napiszcie czy się z tym zgadzacie!) Otóż należą do nich przede wszystkim, umycie łazienki, zebranie luźno rozwalonych rzeczy i wywalenie śmieci, wytarcie kurzy, odkurzenie dywanów i umycie podłogi, ewentualnie zmiana pościeli i ręczników.
Ja tymczasem, od blisko trzech lat, w sobotę sprzątam tylko od wielkiego dzwonu. Wbrew towarzyszącym mi na początku obawom, ani razu nie usłyszałam jeszcze: „Masz syf!”. Wręcz przeciwnie, to raczej komplementy. Oznacza to, że dom wygląda schludnie. Zaś faktem jest, że moja rodzina nie choruje, nie mamy pasożytów i nie przyklejamy się do ścian.
Zaś na sobotę planujemy na przykład wycieczkę, układanie lego lub po prostu czytanie. Gotujemy, bo lubimy! Jeśli pieczemy, to głównie dla frajdy dziewczynek. Jeśli wyjeżdżamy na zakupy, to z ochoty lub dla przyjemności zakupu wymarzonej książeczki lub po deseczki przeznaczone pod wspólną budowę karmnika.
Sprzątanie strefowe.
Jak to jest możliwe? Otóż w naszym mieszkaniu sprzątamy w pozostałe cztery, pięć dni. Zwróć uwagę, że gdy podzielisz zadania z soboty na poszczególne, mniejsze czynności, zamiast całego dnia, pochłoną raptem godzinę we wtorek, pół w środę i maksymalnie dwie w czwartek.
Oczywiście, żeby to się udało, musisz zrobić pewien wysiłek i przezwyciężyć pokusę uwalenia się na kanapie po całym dniu pracy. Wbrew poczuciu „niesprawiedliwości”, które możesz poczuć, jedna godzina danego dnia, poświęcona na zmianę pościeli i wytarcie kurzy, naprawdę nie obniży Ci bardzo samopoczucia i nie wpłynie na Twój zapas energii tego dnia.
Małe ustępstwa, duży zysk.
Już słyszę zarzut.
„Chwila, moment! Taka wysprzątana w czwartek łazienka, do niedzieli będzie brudna!”.
Dlatego właśnie, ważne jest poczynienie drugiego ustępstwa. Warto odrobinę obniżyć swoje standardy i skupić głównie na priorytecie jakim jest, bardzo niedoceniany, wypoczynek. Zastanów się, czy warto całą sobotę walczyć z mopem i szmatą w imię odrobiny kurzu, którego Twoi znajomi najpewniej i tak nie zauważą? A czepialska ciotka? Przecież i tak zawsze coś Jej nie pasuje.
Tygodniowe zakupy
Ta sama zasada dotyczy zakupów na cały tydzień. Jeśli preferujesz duże zakupy, wcale nie musisz robić ich w sobotę. Owszem, będziesz trochę bardziej wyspany, może mniej zdenerwowany – przynajmniej na ich początku. Niestety szukając miejsca na parkingu, stojąc w kolejce do kasy wśród innych „wyspanych”, całkiem prawdopodobne, że stracisz dodatkowe dwie godziny. Zakupy w czwartek wieczorem, mimo większego zmęczenia po pracy, pozwolą Ci zamiast weekendowego łażenia wśród regałów zabrać w tym czasie rodzinę na piknik w lesie! Przyznaję, że do mnie to przemawia!
Na koniec taka ciekawostka. We wspomnianej we wstępie książce, autorka przelicza weekend na godziny. Zakładając, że w weekend prześpisz w sumie 16 godzin, pozostaje Ci wciąż 38 godzin dla siebie i najbliższych. To prawie tyle, ile większość ludzi spędza w pracy w ciągu całego tygodnia. Jeśli nie jesteś Moniką z Przyjaciół, a sprzątanie nie jest sensem Twojego życia, myślę, że nie warto poświęcić na to całego dnia.
Niech mop MOC będzie z Tobą!