Bycie zadeklarowaną minimalistką bywa trudne. Na samym początku trzeba wytłumaczyć znajomym i rodzinie, dlaczego postanawiasz wyzbyć się „dóbr materialnych”, które są przecież cudowną zdobyczą cywilizacji! Szczególnie pokolenie rodziców, wyrosłe w czasach niedostatku i octu na półkach, wydaje się pukać w czoło na myśl, że z własnej woli postanawiasz mieć mniej.
„No bo, kto tak robi?!”
Tak jest na początku. Potem, kiedy już wytłumaczysz o co Ci chodzi, okazuje się, że możesz skonfrontować się z nowym zjawiskiem, jakim jest odmawianie Ci prawa do pójścia na zakupy. No bo przecież wypowiedziałaś wojnę światu materialnemu, nie?
Skąd to przekonanie, że minimalista gardzi sklepami? Czy jeśli ma ochotę na zakupy to jest hipokrytą? No to trzymajcie się fotela – ja, minimalistka, poszłam ostatnio w cug po galeriach i wcale nie jest mi z tego powodu głupio. Dlaczego?
Mniej nie oznacza wcale
Jeśli od jakiegoś czasu interesuje Cię minimalizm, prawdopodobnie słyszałaś o regułach Iluś-tam-rzeczy, które może mieć minimalista. Ja nie liczę przedmiotów i nie dążę do upchnięcia całego dobytku w jednym plecaku*. Wychodzę z założenia, że zasady są dla nas, a nie przeciwko nam. Dlatego uważam, że zbyt sztywne trzymanie się reguł, zabija satysfakcję z podjętych działań. Ja lubię i doceniam przedmioty. Posiadam ubrania, akcesoria domowe, a moje dzieci mają zabawki. Ba! Co jakiś czas w domu pojawia się coś nowego! Tak, jak dziś, kiedy nieco wcześniej rozpakowaliśmy prezenty na Dzień Dziecka. Dacie wiarę?
Różnica polega na tym, że do zakupów podchodzę bardziej racjonalnie. Staram się też nie uzależniać mojego poczucia wartości albo „akceptacji” od tego czy i co posiadam. Tak. Dzięki temu mam mniej. W mieszkaniu jest więcej wolnych półek, pomieszczenia szybciej się sprząta, ubrania łatwiej się znajduje i zestawia. Tak. Przez dwa lata pozbyłam się wielu rzeczy i jest mi z tym bardzo dobrze. Ale! Nie oznacza to, że nie potrzebuję i co ważniejsze, nie wolno mi kupować nowych rzeczy. Otóż drodzy oponenci, można mi . Posiadać mniej, nie oznacza wcale.
* Chociaż mój dobytek przekracza objętość plecaka, to właśnie plecak stał się symbolem tego bloga. Moja koleżanka z pracy nie wierzyła, że mieszczę w nim wszystko, co potrzebne na wyjście z dziećmi. A jednak.
Minimalista i zakupy
Minimalizm nie oznacza zupełnej niechęci do zakupów. Oznacza jednak przejście na świadome kupowanie mniejszej ilości przedmiotów. Każdy, kto rozpoczyna drogę z minimalizmem, najpierw uczy się pozbywać. Drugim stopniem wtajemniczenia jest ograniczenie nabywania. Jednak, tak jak w przypadku pozbywania, nie wyrzucasz wszystkiego, do ostatniej skarpetki, tak w przypadku nabywania, nie rezygnujesz zupełnie z zakupów. Następuje jednak zasadnicza zmiana. Zmiana jakościowa.
Jeśli zdecydowałaś się pozbyć niepotrzebnych, zalegających przedmiotów, wokół których oscylowały Twoje codzienne zabiegi, wiesz, jak wiele energii kosztuje wyprowadzenie tego wszystkiego z domu. Toteż w naturalny sposób baczniej przyglądasz się temu, co wprowadzasz do tej nowej „oczyszczonej” przestrzeni. To blokuje ochotę do nadmiernego kupowania. Jednak nie oznacza wcale, że minimalista automatycznie zapada na ślepotę marketingową. Nie posiadł też nadludzkiej umiejętności neutralizowania wpływu jaki wywierają na niego trendy społeczne i mody. O, co to, to nie! Minimalista wkłada świadomy, ale opłacalny, wysiłek w to, żeby przedmioty, które wybiera realnie mu służyły.
Zakupy w ogniu pytań
Jak to wygląda w praktyce? Ja na przykład zadaję sobie mnóstwo pytań. No dobra, mnóstwo to może nie, ale kilka. Za to staram się na każde odpowiedzieć bardzo szczerze, bo minimalizm to branie odpowiedzialności za przedmioty w naszym otoczeniu.
Kiedy jakiś przedmiot na zakupach przyciągnie moje spojrzenie, a nie znajduje się na ścisłej liście zakupowej, zapytuję się wewnętrznie:
Czy jest mi to potrzebne?
To mi się naprawdę podoba?
Czy cena jest adekwatna do jakości?
Czy mnie stać? Teraz i w kontekście oszczędności np. na wakacje.
Czy to pasuje do rzeczy, które już mam?
A nie mam już czegoś podobnego?
Czy nie chcę sobie tym poprawić nastroju?
U mnie większość przedmiotów nie wytrzymuje pod naporem tej serii pytań. Jeśli jednak jakiś przedmiot nie ustępuję, daję mu CZAS. Zwyczajnie wracam do domu przespać się z tematem. Jeśli nie pamiętam o nim w kolejnych dniach, problem z głowy. Jeśli natomiast powraca do mnie i zaczynam widzieć dla niego zastosowanie, ROZWAŻAM zakup. Bardzo, bardzo ostrożnie. Zdarzyło mi się, że okoliczności zdecydowały za mnie. Przedmiotu w sprzedaży już nie było. Cóż, tyle czasu żyłam bez dzbanka na lemoniadę, to może i ten jeden jednak nie był mi pisany .
Takie drogie?!
Po otwarciu galerii i moim maratonie sklepowym, z konta wypłynęło sporo pieniędzy. Myli się jednak ten, kto myśli, że po powrocie z zakupów wróciłam z naręczami torebek i pakunków w stylu filmowej Rebecci Bloomwood. Kupuję mniejsze ilości rzeczy, ale takie, które posłużą mi na dłużej. Zamiast trzech sweterków, które po pierwszym praniu zmienią swój kształt na bliżej nieokreślony, ja szukam jednego, który nawet po roku noszenia non stop nadaje się wciąż do tzw. wyjścia do ludzi. Tak. Taki sweter kosztuje więcej. I czasem już samo doświadczenie tej kwoty sprawia, że nie odczuwam potrzeby szukania drugiego . Ten jeden ma być tym właściwym, bo jednego potrzebuję.
„Biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy”.
Jest takie powiedzenie. Nie tylko biednych. Każdego, kto szanuje swoją pracę i pieniądze, które zarabia. Zachęcam do przyjrzenia się „tanim” zakupom. Zdarzyło się Wam się kupić skajowe baleriny za kilkadziesiąt złotych, które rozpadły się po niespełna miesiącu? Mnie się zdarzyło. Nie zaryzykowałam drugich takich, ale, gdybym to zrobiła i kupowała kolejne takie co miesiąc, przez blisko 5 miesięcy wydałabym równowartość naprawdę, ale to naprawdę drogich butów, które z dużym prawdopodobieństwem nie rozwaliły by się od nadepnięcia na kamyczek.
Jest też taki nieuświadomiony przez wiele osób mechanizm, który sprawia, że tanich rzeczy nie chce nam się reklamować – mówimy nawet, że to się „nie opłaca”. Znacie to? Po co jeździć po sklepach z urwanym paskiem od sandałka za pięć dyszek. Ale! Kiedy urywa się paseczek w Ryłku czy Wojasku? Paragon w dłoń i naprawiamy! O takie buty zwyczajnie bardziej się troszczymy, przez co służą nam dłużej. Z korzyścią dla portfela, naszej nogi, a nawet przyrody, której oszczędzamy kolejnego niepotrzebnego śmiecia…
Zakupy to nadal jest przyjemność!
W czasach naznaczonych konsumpcją, rzeczą, jeśli niewykonalną, to na pewno nieuzasadnioną jest całkowicie odrzucić handel i dobra materialne jako takie. Przedmioty same w sobie nie są złe. Zły jest nadmiar i pochopne zakupy. Dlatego minimalista nie obraża się na przedmioty, które ułatwiają życie, a które pośrednio lub nie, są przedmiotem wymiany towarowej, nawet jeśli pochodzą z drugiego obiegu. To co definiuje minimalistę w kontekście zakupów, to uważność wyboru.
Będąc w czwartej klasie szkoły podstawowej, pojechałam z mamą na bazarek kupić ubranie na nowy rok szkolny. Pozwolono mi wybrać sobie po raz pierwszy coś ekstra. (Miałam 11 lat! Dacie wiarę?! Moja Młodsza nie ma 3 i wie co by chciała). Kupiłam wtedy jeansową kurtkę, jeansową spódnicę zapinaną na guziki z przodu i zamszowe czarne czółenka z paskiem. Marzyłam o tym zestawie przez dwa lata (wtedy moda nie zmieniała się co trzy tygodnie ). W tych rzeczach czułam się absolutnie, cudownie wyjątkowo. Nosiłam je tak długo, jak tylko rosnące dziecko może coś nosić.
Życzę Wam, abyście kupowały do swojego życia rzeczy, które docenicie, na które świadomie czekacie, może nawet oszczędzacie, takie które będą cieszyć długo i dawać poczucie wyjątkowości na co dzień, nawet, jeśli to tylko sweter albo łyżeczki.